W cyklu Pięćdziesięciu odcieni E.L James znaleźć można jedną książkę odbiegającą od reszty, ponieważ wydarzenia przedstawia sam Christian Grey, ale czy był to dobry pomysł?
Język jakiego używała autorka w poprzednich częściach NIESTETY nie poprawił się, ale w zasadzie nawet nie śmiałam o tym marzyć. Przed przeczytaniem liczyłam... Sama nie wiem na co, ale na pewno nie na to co otrzymałam. Christiana wyobrażałam sobie jako bardzo męskiego, ale wyrafinowanego, magnetycznego i eleganckiego mężczyznę, lecz w książce pani James pokazała go jako wulgarnego i niezbyt inteligentnego, często infantylnego chłoptasia który wszystko wnalizuje po sto razy jak kobietka. W zasadzie mówi i myśli podobnie do Any, a spodziewałam się czegoś nowego. Christian z pociągającego, enigmatycznego samca, który naprawdę mnie zaciekawił, okazał się być taki... Zwyczajny? Tak, to chyba najlepsze określenie. Miejscami jest okropnie irytujący. Zamiast "wewnętrznej bogini" panny Steel pojawia się "fiutowski"... Nie mam nawet ochoty tego komentować, brak słów. Często śmiałam się w głos z tego co myślał, czy mówił Christian, na przykład : Rozdziawiam gębę w radosnym uśmiechu, jakbym łapał gołębie gówno w locie. Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś takiego. Miejscami śmieszyły mnie też poszczególne słowa których używał Christian, wypisałam sobie nawet kilka, żeby nie zapomnieć : Przesrane, bambetle, czy też "zabieraj od niej łapy pierdoło". Dlaczego uważałam je za śmieszne? bo mówił to Christian i moim zdaniem tak bardzo to do niego nie pasowało, że było to wręcz komiczne. Z upływem czasu i kartek denerwowało mnie to coraz bardziej. Najgorsze do przetrawienia były takie słowa jak wcześniej wymieniony "fiutowski", "kutasina" "bry" zamiast dzień dobry i najgorsze z najgorszych "taa" zamiast zwykłego "tak". Nie znoszę jak ktoś mówi w ten sposób. Od razu mam wrażenie, że jest przygłupi - ale to moje zdanie. W książce znajdziecie o wiele wiecej opisów seksu i rozwodzenia się na jego temat, ale wydaje mi się, że jest opisany zbyt romantycznie. Kolejny raz autorka ujawniła swoją nieprofesjonalność. Nadal mało co wie o BDSM i jak widać, mało co wie o mężczyznach bo pan Grey jest niemalże kobiecy. Czasami Christian do bólu kojarzył mi się z Edwardem, dajmy na to w tych dwóch fragmentach :
* Przez chwilę chcę mu oderwać łeb. Zaciskając dłonie w pięści, idę do nich szybkim krokiem.
* Śmieje się. Ze mnie. Ze mnie!
I nie wiem, czy z ulgi, czy dlatego że uważa, iż jestem śmieszny. To drażniące. Nie potrafię jej ocenić. Podobam jej się czy nie? Mówi mi, że to tylko kolega.
Panowie mają wiele cech wspólnych, ale o tym wspominałam ostatnio. Mimo tego, że Christian stał się taką małą kobietką to kilka jego cech się nie zmieniło. Nadal jawi się jako władczy, wybredny, rygorystyczny, despotyczny dominator. Ogólne wrażenie o książce? Nie wiem co mam napisać, Nie spodziewałam się ideału, ale na pewno czegoś lepszego. Szkoda, że nie napisał tego jakiś mężczyzna w typie Christiana, myślę że to by była lepsza alternatywa dla tej książki...
– Dzień dobry, panie Clayton. – Celowo używam ostrego tonu.
– Dzień dobry, panie Grey. – Jego uścisk dłoni jest omdlały, podobnie jak włosy. Dupek. – Zaczekaj pan… chyba nie ten Christian Grey? Od Grey Enterprise Holdings?
Aha, to ja, kutasino.
W sekundzie przechodzi od władczości do służalczości.
– Rany… czym mogę panu służyć?
– Anastasia już o mnie zadbała, panie Clayton. Była niezwykle pomocna. – A teraz zjeżdżaj.
Inny świat
piątek, 8 kwietnia 2016
Odkrywam karty
Postanowiłam, że rozpocznę tu cykl wpisów pod tytułem Odkrywam karty. Planuję w nim przybliżyć nieco swoją osobę. Mimo, że dopiero rozpoczęłam przygodę z bloggerem to uważam to za fajne doświadczenie. No to zaczynam odkrywać karty, zacznę od jednej z moich pasji - fotografii.
Jestem fotografem amatorem, sprzęt którym się posługuję to Sony alfa 450, obiektyw DT 3.5-6.3/18-200, ale nie ukrywam, że dużą część zdjęć robię telefonem (jest bardziej poręczny niż aparat, lżejszy i mam go ze sobą praktycznie wszędzie - zapewne dlatego). Kocham robić zdjęcia, uwielbiam chwytać ulotne chwile, zabawne sytuacje czy ludzi i rzeczy które są mi w jakiś sposób bliskie. Moja przygoda z robieniem zdjęć zaczęła sie jakieś 3-4 lata temu, kiedy odgrzebałam na poddaszu starego Zenita. Bez wątpienia w jakiś sposób to wydarzenie zmieniło moje życie. Czasami potrafię wstać o piątej rano w wakacje tylko po to, żeby uchwycić wschód słońca nad jeziorem, muszę dodać, że piąta rano w normalny dzień jest dla mnie czymś naprawdę nieosiągalnym i istniejącym tylko w teorii. Część zdjęć z których jestem dumna znajdziecie na moim instagramie : instagram.com/vvalczak
Jak juz jestem przy temacie tego cudownego ustrojstwa, po prostu muszę zaznaczyć, że daje niewyobrażalne możliwości na pokazanie swojej twórczości i przy okazji tego co się kocha. Niestety 99% zdjęć które tam zamieszczam nie ma zadowalającej jakości, ale czego można wymagać od telefonu. Mam nadzieję, że nie zanudziłam was za bardzo, zapraszam do obejrzenia kilku moich zdjęć :)
Jestem fotografem amatorem, sprzęt którym się posługuję to Sony alfa 450, obiektyw DT 3.5-6.3/18-200, ale nie ukrywam, że dużą część zdjęć robię telefonem (jest bardziej poręczny niż aparat, lżejszy i mam go ze sobą praktycznie wszędzie - zapewne dlatego). Kocham robić zdjęcia, uwielbiam chwytać ulotne chwile, zabawne sytuacje czy ludzi i rzeczy które są mi w jakiś sposób bliskie. Moja przygoda z robieniem zdjęć zaczęła sie jakieś 3-4 lata temu, kiedy odgrzebałam na poddaszu starego Zenita. Bez wątpienia w jakiś sposób to wydarzenie zmieniło moje życie. Czasami potrafię wstać o piątej rano w wakacje tylko po to, żeby uchwycić wschód słońca nad jeziorem, muszę dodać, że piąta rano w normalny dzień jest dla mnie czymś naprawdę nieosiągalnym i istniejącym tylko w teorii. Część zdjęć z których jestem dumna znajdziecie na moim instagramie : instagram.com/vvalczak
Jak juz jestem przy temacie tego cudownego ustrojstwa, po prostu muszę zaznaczyć, że daje niewyobrażalne możliwości na pokazanie swojej twórczości i przy okazji tego co się kocha. Niestety 99% zdjęć które tam zamieszczam nie ma zadowalającej jakości, ale czego można wymagać od telefonu. Mam nadzieję, że nie zanudziłam was za bardzo, zapraszam do obejrzenia kilku moich zdjęć :)
sobota, 2 kwietnia 2016
50 twarzy Greya jako fanfiction do Zmierzchu
Jakiś czas temu popularna w księgarniach była książka autorstwa E.L James opowiadająca o relacji przystojnego, młodego biznesmena i zwyczajnej szarej myszki, których połączyła relacja BDSM. Zaskoczy was zapewne fakt, że pani James początkowo napisała fanfiction do Zmierzchu. Postaram się opisać z własnej perspektywy ten wytwór i przedstawić zarówno plusy jak i minusy książki.
Zacznijmy od tego, że przeczytanie książki było zupełnym przypadkiem i zrobiłam to bardziej z braku laku niż z własnej chęci. Od początku słyszałam opinie, że książka jest dla samotnych, lub znudzonych swoim życiem erotycznym kobiet, więc nie zachęciło mnie to do sięgnięcia po nią gdy była najbardziej rozchwytywana pozycją w księgarniach. Również na filmie nie pozostawiono suchej nitki. Dlaczego więc w końcu ją przeczytałam? Z nudów, szukałam e-booków na jednej ze stron. Nie pamiętam czego dokładnie poszukiwałam, ale nie mogłam tego znaleźć i nagle zaatakowała mnie okładka Greya w polecanych. Czemu nie - pomyślałam i zabrałam się do czytania.. Darzę wielkim sentymentem sagę zmierzch, ale umiem zauważyć jej wady. 50 twarzy Greya jest jej kontynuacją dla dorosłych, niestety na jeszcze niższym poziomie. Już na początku uderzyła mnie po oczach banalna prostota języka. Nie jest to książka o wysublimowanym języku, o nie. Wydaje mi się, że dorosły człowiek powinien umieć wykrzesać z siebie coś lepszego, słowem z najwyższej półki w książce E.L James przymiotnik ,,Sardoniczny" i to by było na tyle. Pomijając to powtarza się schemat kobiety-sierotki i mężczyzny, który za główny cel stawia sobie ją chronić co dobrze znałam już ze Zmierzchu. Podobne jest również to, że od głównej bohaterki, dużo bardziej intrygujący jest obiekt jej westchnień. Zarówno Bella jak i Anastazja interesują się wyłącznie książkami i muzyką. Mają o sobie także bardzo niską samoocenę. Wydaje mi się, że dzięki temu wiele czytelniczek może się z nimi utożsamić i czekać na "pana cudownego" który zjawi się w najmniej oczekiwanym momencie i sprawi, że z szarej myszki przeobrażą się w kobietę pożądaną przez wszystkich. Bohaterki są podobne również w kwestii beznadziejnego friendzone'a z przyjacielem, czy w kwestii nieprzyjemnej sytuacji z wredną babą. Tak naprawdę gdyby nie sama postać rudawego, rozczochranego (skąd to znamy?) Greya książka nadawałaby się do kosza - przynajmniej z mojej perspektywy. Christian jest człowiekiem chłodnym, mrocznym i niezwykle intrygującym, ale nie wiem czy zwyczajna szara myszka chciałaby wpaść w relację w jaką wpakowała się Ana. Osobiście nie mam absolutnie nic przeciwko upodobaniom Christiana, ale nie każda kobieta pragnie być wiązana, karana czy smagana biczem. Christian Grey, podobnie z resztą jak Edward, jest jednym z tych mężczyzn na których widok dziewczyny oblewają się rumieńcem, Obaj są majętni i nie szczędzą pieniędzy na swoje myszki, które oczywiście nie chcą tego najbardziej na świecie. Christian podobnie jak Edward byli adoptowani i dziwnym trafem jedno z ich rodziców jest lekarzem. Zarówno Edward jak i Christian są zmienni jak kobiety w ciąży, jest to wręcz nie do zniesienia. Oboje mają swoje mroczne sekrety, które powinny wydawać nam sie niepokojące, ale konstrukcja książki sprawia, że kobiety zakochują się w tajemnicach bohaterów. Podobieństwem które teoretycznie powinno zdrowych ludzi o gęsią skórkę jest obsesyjne traktowanie głównej bohaterki i chęć sprawowania kontroli nad nią. Obaj panowie na marne próbowali odstraszyć swoje późniejsze ukochane, ale jak wiadomo - nie udało się i tak panie poznają dziwne przyzwyczajenia swoich lubych. Jeden uprawia wulgarny i wyuzdany seks ze swoimi niewolnicami, a drugi zagryza zwierzęta w lesie. No ale przecież to nic takiego prawda? Nie ma czym się przejmować, przynajmniej z perspektywy bohaterki. Na pewno uda sie go zmienić, na pewno mnie nie zje, na pewno wezmę ślub z tym zwyrodnialcem i wszystko skończy się happy endem. No i tak oczywiście jest, jednak w przypadku 50 twarzy okazuje się to dopiero później. O ile dalsze części Zmierzchu z mojej perspektywy są lepsze od pierwszej, o tyle dalsze części Greya są beznadziejne. Miłość kwitnie, budują dom, mają dwójkę słodziutkich dzieci i uprawiają "waniliowy" seks jak gdyby nigdy nic. Ale o tym napiszę innym razem (albo nie). Książkę odbieram jako niesamowicie wulgarny twór. Nie chodzi o sceny erotyczne, których w książce znajdziemy ogromną ilość, ale o język. Wracając do samych scen nie są zbyt ciekawie opisane, zastanawiam się czy to z powodu braku orientacji autorki w temacie czy braku pomysłów. Christian "rżnie" Anę, jej "wewnętrzna bogini" wierci się na szezlongu, Ana rozpada się na "milion kawałków" i zachwyca się jego "zerżniętą" fryzurą. Okej, wszystko rozumiem, ale to wszystko wciąż się powtarza tworząc nieco nużący efekt końcowy. Mimo wszystko pierwsza część, a raczej postać Greya, wciągnęła mnie na tyle, żebym sięgnęła po kolejne części i to był błąd.
Podsumowując stwierdzam, że nie jest to książka ani zła ani dobra. Pomysł jest świetny, ale wykonanie nie zachwyca. Książka była popularna wśród młodych dziewcząt i moim zdaniem może dawać im złe wyobrażenie o seksie, ale nie jestem przecież psychologiem. Gdybym miała wskazać najmocniejszy plus książki wskazałabym na Christiana. Bez wątpienia znajdziemy w nim jego 50 odcieni, ale czy o postaci Edwarda nie można rzec podobnie?
Zacznijmy od tego, że przeczytanie książki było zupełnym przypadkiem i zrobiłam to bardziej z braku laku niż z własnej chęci. Od początku słyszałam opinie, że książka jest dla samotnych, lub znudzonych swoim życiem erotycznym kobiet, więc nie zachęciło mnie to do sięgnięcia po nią gdy była najbardziej rozchwytywana pozycją w księgarniach. Również na filmie nie pozostawiono suchej nitki. Dlaczego więc w końcu ją przeczytałam? Z nudów, szukałam e-booków na jednej ze stron. Nie pamiętam czego dokładnie poszukiwałam, ale nie mogłam tego znaleźć i nagle zaatakowała mnie okładka Greya w polecanych. Czemu nie - pomyślałam i zabrałam się do czytania.. Darzę wielkim sentymentem sagę zmierzch, ale umiem zauważyć jej wady. 50 twarzy Greya jest jej kontynuacją dla dorosłych, niestety na jeszcze niższym poziomie. Już na początku uderzyła mnie po oczach banalna prostota języka. Nie jest to książka o wysublimowanym języku, o nie. Wydaje mi się, że dorosły człowiek powinien umieć wykrzesać z siebie coś lepszego, słowem z najwyższej półki w książce E.L James przymiotnik ,,Sardoniczny" i to by było na tyle. Pomijając to powtarza się schemat kobiety-sierotki i mężczyzny, który za główny cel stawia sobie ją chronić co dobrze znałam już ze Zmierzchu. Podobne jest również to, że od głównej bohaterki, dużo bardziej intrygujący jest obiekt jej westchnień. Zarówno Bella jak i Anastazja interesują się wyłącznie książkami i muzyką. Mają o sobie także bardzo niską samoocenę. Wydaje mi się, że dzięki temu wiele czytelniczek może się z nimi utożsamić i czekać na "pana cudownego" który zjawi się w najmniej oczekiwanym momencie i sprawi, że z szarej myszki przeobrażą się w kobietę pożądaną przez wszystkich. Bohaterki są podobne również w kwestii beznadziejnego friendzone'a z przyjacielem, czy w kwestii nieprzyjemnej sytuacji z wredną babą. Tak naprawdę gdyby nie sama postać rudawego, rozczochranego (skąd to znamy?) Greya książka nadawałaby się do kosza - przynajmniej z mojej perspektywy. Christian jest człowiekiem chłodnym, mrocznym i niezwykle intrygującym, ale nie wiem czy zwyczajna szara myszka chciałaby wpaść w relację w jaką wpakowała się Ana. Osobiście nie mam absolutnie nic przeciwko upodobaniom Christiana, ale nie każda kobieta pragnie być wiązana, karana czy smagana biczem. Christian Grey, podobnie z resztą jak Edward, jest jednym z tych mężczyzn na których widok dziewczyny oblewają się rumieńcem, Obaj są majętni i nie szczędzą pieniędzy na swoje myszki, które oczywiście nie chcą tego najbardziej na świecie. Christian podobnie jak Edward byli adoptowani i dziwnym trafem jedno z ich rodziców jest lekarzem. Zarówno Edward jak i Christian są zmienni jak kobiety w ciąży, jest to wręcz nie do zniesienia. Oboje mają swoje mroczne sekrety, które powinny wydawać nam sie niepokojące, ale konstrukcja książki sprawia, że kobiety zakochują się w tajemnicach bohaterów. Podobieństwem które teoretycznie powinno zdrowych ludzi o gęsią skórkę jest obsesyjne traktowanie głównej bohaterki i chęć sprawowania kontroli nad nią. Obaj panowie na marne próbowali odstraszyć swoje późniejsze ukochane, ale jak wiadomo - nie udało się i tak panie poznają dziwne przyzwyczajenia swoich lubych. Jeden uprawia wulgarny i wyuzdany seks ze swoimi niewolnicami, a drugi zagryza zwierzęta w lesie. No ale przecież to nic takiego prawda? Nie ma czym się przejmować, przynajmniej z perspektywy bohaterki. Na pewno uda sie go zmienić, na pewno mnie nie zje, na pewno wezmę ślub z tym zwyrodnialcem i wszystko skończy się happy endem. No i tak oczywiście jest, jednak w przypadku 50 twarzy okazuje się to dopiero później. O ile dalsze części Zmierzchu z mojej perspektywy są lepsze od pierwszej, o tyle dalsze części Greya są beznadziejne. Miłość kwitnie, budują dom, mają dwójkę słodziutkich dzieci i uprawiają "waniliowy" seks jak gdyby nigdy nic. Ale o tym napiszę innym razem (albo nie). Książkę odbieram jako niesamowicie wulgarny twór. Nie chodzi o sceny erotyczne, których w książce znajdziemy ogromną ilość, ale o język. Wracając do samych scen nie są zbyt ciekawie opisane, zastanawiam się czy to z powodu braku orientacji autorki w temacie czy braku pomysłów. Christian "rżnie" Anę, jej "wewnętrzna bogini" wierci się na szezlongu, Ana rozpada się na "milion kawałków" i zachwyca się jego "zerżniętą" fryzurą. Okej, wszystko rozumiem, ale to wszystko wciąż się powtarza tworząc nieco nużący efekt końcowy. Mimo wszystko pierwsza część, a raczej postać Greya, wciągnęła mnie na tyle, żebym sięgnęła po kolejne części i to był błąd.
Podsumowując stwierdzam, że nie jest to książka ani zła ani dobra. Pomysł jest świetny, ale wykonanie nie zachwyca. Książka była popularna wśród młodych dziewcząt i moim zdaniem może dawać im złe wyobrażenie o seksie, ale nie jestem przecież psychologiem. Gdybym miała wskazać najmocniejszy plus książki wskazałabym na Christiana. Bez wątpienia znajdziemy w nim jego 50 odcieni, ale czy o postaci Edwarda nie można rzec podobnie?
środa, 30 marca 2016
,,Życie i śmierć'' w moich oczach
Postanowiłam, że mój pierwszy wpis będzie dotyczył książki, którą ostatnio miałam okazję przeczytać i niestety, z wielkim żalem muszę przyznać, że zawiodłam się na Stephanie Meyer.
,,Życie i śmierć" przy poprzednich książkach autorki wypada bardzo słabo, mimo to, nie umniejsza to mojej miłości do twórczości autorki. Postaram się potraktować książkę jako nieudany eksperyment Stephanie.
Zacznijmy od opisu książki, pozwolę sobie tu wkleić tekst znajdujący się na okładce książki :
Od dnia, w którym Beaufort Swan przeprowadza się do miasteczka Forks i spotyka tajemniczą Edythe Cullen, jego życie przybiera niesamowity obrót. Chłopak nie potrafi oprzeć się fascynującej Edythe, obdarzonej alabastrową cerą, złocistymi oczami i nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Nie wie, że im bardziej się do niej zbliża, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Być może jest za późno, by się wycofać…
Oraz przedmowę...
krytykowana Bellę za to, że jest ciągle ratowana, czytelnicy narzekali, że to taka typowa "dama w opałach". Zwracałam im wówczas uwagę, że to nie dama, ale "człowiek w opałach", normalna istota ludzka ze wszystkich stron otoczona superbohaterami albo wybitnie czarnymi charakterami. Zarzucano jej także, że jest zbyt pochłonięta obiektem swojej miłości, jakby płeć determinowała tego typu emocje. [...] Pomyślałam więc sobie: A może by tak sprawdzić, czy mam rację?
Brzmi znajomo? Nie ma się co dziwić. Już na początku zauważyłam, że wszystko jest takie samo. Książka w dużej części jest przepisana słowo w słowo, tylko nie tak kwiecistym językiem jakiego używała Bella. Najbardziej rzucającymi się w oczy zmianami są zmiany imion i płci większości bohaterów, tak więc Bellą jest Beau, Edwardem Edythe, a Jacob stał się Julie. Był to dla mnie szok, z resztą cały czas czytając książkę w głowie starałam się dopasować zmienionych bohaterów do tych znanych z sagi. Bardzo mnie to irytowało, ale nie było to najgorsze, o nie. Najgorsza jest kreacja postaci głównego bohatera. Zapewne pamiętacie jak Bella zemdlała na widok krwi, jaką była ciamajdą, jak bardzo nie szły jej sportowe zajęcia i jak przyciągała do siebie wszelakie wypadki? No to teraz macie to samo tylko w postaci ciapowatego chłopaka, który jest delikatną, słabą istotką o którą wszyscy muszą się troszczyć, żeby czasem przypadkowo się nie zabił ze schodów... Może myślę stereotypowo, ale strasznie mnie to denerwowało. Beau miał być lepszą wersją Belli, ale wyszła z tego kolejna, wielka klapa. Jest to osobnik pozbawiony osobowości i zainteresowań. Przez całą książkę narzeka, stara się pokazać jako jak największa ciapa, albo rozprawia jaka to Edythe nie jest cudowna. No cóż, to chyba wszystko co chcę powiedzieć. Czy Stephanie udało się zrealizować to co napisała w przedmowie? Tak i nie, ale nie przemawia do mnie jej koncepcja. Myślę, że gdyby tak wyglądał pierwotny zmierzch to nie chciałabym po niego sięgnąć. Książkę odkładam na półkę i nie sięgnę po nią nigdy więcej.
,,Życie i śmierć" przy poprzednich książkach autorki wypada bardzo słabo, mimo to, nie umniejsza to mojej miłości do twórczości autorki. Postaram się potraktować książkę jako nieudany eksperyment Stephanie.
Zacznijmy od opisu książki, pozwolę sobie tu wkleić tekst znajdujący się na okładce książki :
Od dnia, w którym Beaufort Swan przeprowadza się do miasteczka Forks i spotyka tajemniczą Edythe Cullen, jego życie przybiera niesamowity obrót. Chłopak nie potrafi oprzeć się fascynującej Edythe, obdarzonej alabastrową cerą, złocistymi oczami i nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Nie wie, że im bardziej się do niej zbliża, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Być może jest za późno, by się wycofać…
Oraz przedmowę...
krytykowana Bellę za to, że jest ciągle ratowana, czytelnicy narzekali, że to taka typowa "dama w opałach". Zwracałam im wówczas uwagę, że to nie dama, ale "człowiek w opałach", normalna istota ludzka ze wszystkich stron otoczona superbohaterami albo wybitnie czarnymi charakterami. Zarzucano jej także, że jest zbyt pochłonięta obiektem swojej miłości, jakby płeć determinowała tego typu emocje. [...] Pomyślałam więc sobie: A może by tak sprawdzić, czy mam rację?
Brzmi znajomo? Nie ma się co dziwić. Już na początku zauważyłam, że wszystko jest takie samo. Książka w dużej części jest przepisana słowo w słowo, tylko nie tak kwiecistym językiem jakiego używała Bella. Najbardziej rzucającymi się w oczy zmianami są zmiany imion i płci większości bohaterów, tak więc Bellą jest Beau, Edwardem Edythe, a Jacob stał się Julie. Był to dla mnie szok, z resztą cały czas czytając książkę w głowie starałam się dopasować zmienionych bohaterów do tych znanych z sagi. Bardzo mnie to irytowało, ale nie było to najgorsze, o nie. Najgorsza jest kreacja postaci głównego bohatera. Zapewne pamiętacie jak Bella zemdlała na widok krwi, jaką była ciamajdą, jak bardzo nie szły jej sportowe zajęcia i jak przyciągała do siebie wszelakie wypadki? No to teraz macie to samo tylko w postaci ciapowatego chłopaka, który jest delikatną, słabą istotką o którą wszyscy muszą się troszczyć, żeby czasem przypadkowo się nie zabił ze schodów... Może myślę stereotypowo, ale strasznie mnie to denerwowało. Beau miał być lepszą wersją Belli, ale wyszła z tego kolejna, wielka klapa. Jest to osobnik pozbawiony osobowości i zainteresowań. Przez całą książkę narzeka, stara się pokazać jako jak największa ciapa, albo rozprawia jaka to Edythe nie jest cudowna. No cóż, to chyba wszystko co chcę powiedzieć. Czy Stephanie udało się zrealizować to co napisała w przedmowie? Tak i nie, ale nie przemawia do mnie jej koncepcja. Myślę, że gdyby tak wyglądał pierwotny zmierzch to nie chciałabym po niego sięgnąć. Książkę odkładam na półkę i nie sięgnę po nią nigdy więcej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)