piątek, 8 kwietnia 2016

Świat widziany z perspektywy Greya

 W cyklu Pięćdziesięciu odcieni E.L James znaleźć można jedną książkę odbiegającą od reszty, ponieważ wydarzenia przedstawia sam Christian Grey, ale czy był to dobry pomysł?
 Język jakiego używała autorka w poprzednich częściach NIESTETY nie poprawił się, ale w zasadzie nawet nie śmiałam o tym marzyć. Przed przeczytaniem liczyłam... Sama nie wiem na co, ale na pewno nie na to co otrzymałam. Christiana wyobrażałam sobie jako bardzo męskiego, ale wyrafinowanego, magnetycznego i eleganckiego mężczyznę, lecz w książce pani James pokazała go jako wulgarnego i niezbyt inteligentnego, często infantylnego chłoptasia który wszystko wnalizuje po sto razy jak kobietka. W zasadzie mówi i myśli podobnie do Any, a spodziewałam się czegoś nowego. Christian z pociągającego, enigmatycznego samca, który naprawdę mnie zaciekawił, okazał się być taki... Zwyczajny? Tak, to chyba najlepsze określenie. Miejscami jest okropnie irytujący. Zamiast "wewnętrznej bogini" panny Steel pojawia się "fiutowski"... Nie mam nawet ochoty tego komentować, brak słów. Często śmiałam się w głos z tego co myślał, czy mówił Christian, na przykład : Rozdziawiam gębę w radosnym uśmiechu, jakbym łapał gołębie gówno w locie. Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś takiego. Miejscami śmieszyły mnie też poszczególne słowa których używał Christian, wypisałam sobie nawet kilka, żeby nie zapomnieć : Przesrane, bambetle, czy  też "zabieraj od niej łapy pierdoło". Dlaczego uważałam je za śmieszne? bo mówił to Christian i moim zdaniem tak bardzo to do niego nie pasowało, że było to wręcz komiczne. Z upływem czasu i kartek denerwowało mnie to coraz bardziej. Najgorsze do przetrawienia były takie słowa jak wcześniej wymieniony "fiutowski", "kutasina" "bry" zamiast dzień dobry i najgorsze z najgorszych "taa" zamiast zwykłego "tak". Nie znoszę jak ktoś mówi w ten sposób. Od razu mam wrażenie, że jest przygłupi - ale to moje zdanie. W książce znajdziecie o wiele wiecej opisów seksu i rozwodzenia się na jego temat, ale wydaje mi się, że jest opisany zbyt romantycznie. Kolejny raz autorka ujawniła swoją nieprofesjonalność. Nadal mało co wie o BDSM i jak widać, mało co wie o mężczyznach bo pan Grey jest niemalże kobiecy. Czasami Christian do bólu kojarzył mi się z Edwardem, dajmy na to w tych dwóch fragmentach :

* Przez chwilę chcę mu oderwać łeb. Zaciskając dłonie w pięści, idę do nich szybkim krokiem.

* Śmieje się. Ze mnie. Ze mnie!
I nie wiem, czy z ulgi, czy dlatego że uważa, iż jestem śmieszny. To drażniące. Nie potrafię jej ocenić. Podobam jej się czy nie? Mówi mi, że to tylko kolega.

Panowie mają wiele cech wspólnych, ale o tym wspominałam ostatnio. Mimo tego, że Christian stał się taką małą kobietką to kilka jego cech się nie zmieniło. Nadal jawi się jako władczy, wybredny, rygorystyczny, despotyczny dominator. Ogólne wrażenie o książce? Nie wiem co mam napisać, Nie spodziewałam się ideału, ale na pewno czegoś lepszego. Szkoda, że nie napisał tego jakiś mężczyzna w typie Christiana, myślę że to by była lepsza alternatywa dla tej książki...



– Dzień dobry, panie Clayton. – Celowo używam ostrego tonu.
– Dzień dobry, panie Grey. – Jego uścisk dłoni jest omdlały, podobnie jak włosy. Dupek. – Zaczekaj pan… chyba nie ten Christian Grey? Od Grey Enterprise Holdings?
Aha, to ja, kutasino.
W sekundzie przechodzi od władczości do służalczości.
– Rany… czym mogę panu służyć?
– Anastasia już o mnie zadbała, panie Clayton. Była niezwykle pomocna. – A teraz zjeżdżaj.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz