Postanowiłam, że mój pierwszy wpis będzie dotyczył książki, którą ostatnio miałam okazję przeczytać i niestety, z wielkim żalem muszę przyznać, że zawiodłam się na Stephanie Meyer.
,,Życie i śmierć" przy poprzednich książkach autorki wypada bardzo słabo, mimo to, nie umniejsza to mojej miłości do twórczości autorki. Postaram się potraktować książkę jako nieudany eksperyment Stephanie.
Zacznijmy od opisu książki, pozwolę sobie tu wkleić tekst znajdujący się na okładce książki :
Od dnia, w którym Beaufort Swan przeprowadza się do miasteczka Forks i spotyka tajemniczą Edythe Cullen, jego życie przybiera niesamowity obrót. Chłopak nie potrafi oprzeć się fascynującej Edythe, obdarzonej alabastrową cerą, złocistymi oczami i nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Nie wie, że im bardziej się do niej zbliża, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo. Być może jest za późno, by się wycofać…
Oraz przedmowę...
krytykowana Bellę za to, że jest ciągle ratowana, czytelnicy narzekali, że to taka typowa "dama w opałach". Zwracałam im wówczas uwagę, że to nie dama, ale "człowiek w opałach", normalna istota ludzka ze wszystkich stron otoczona superbohaterami albo wybitnie czarnymi charakterami. Zarzucano jej także, że jest zbyt pochłonięta obiektem swojej miłości, jakby płeć determinowała tego typu emocje. [...] Pomyślałam więc sobie: A może by tak sprawdzić, czy mam rację?
Brzmi znajomo? Nie ma się co dziwić. Już na początku zauważyłam, że wszystko jest takie samo. Książka w dużej części jest przepisana słowo w słowo, tylko nie tak kwiecistym językiem jakiego używała Bella. Najbardziej rzucającymi się w oczy zmianami są zmiany imion i płci większości bohaterów, tak więc Bellą jest Beau, Edwardem Edythe, a Jacob stał się Julie. Był to dla mnie szok, z resztą cały czas czytając książkę w głowie starałam się dopasować zmienionych bohaterów do tych znanych z sagi. Bardzo mnie to irytowało, ale nie było to najgorsze, o nie. Najgorsza jest kreacja postaci głównego bohatera. Zapewne pamiętacie jak Bella zemdlała na widok krwi, jaką była ciamajdą, jak bardzo nie szły jej sportowe zajęcia i jak przyciągała do siebie wszelakie wypadki? No to teraz macie to samo tylko w postaci ciapowatego chłopaka, który jest delikatną, słabą istotką o którą wszyscy muszą się troszczyć, żeby czasem przypadkowo się nie zabił ze schodów... Może myślę stereotypowo, ale strasznie mnie to denerwowało. Beau miał być lepszą wersją Belli, ale wyszła z tego kolejna, wielka klapa. Jest to osobnik pozbawiony osobowości i zainteresowań. Przez całą książkę narzeka, stara się pokazać jako jak największa ciapa, albo rozprawia jaka to Edythe nie jest cudowna. No cóż, to chyba wszystko co chcę powiedzieć. Czy Stephanie udało się zrealizować to co napisała w przedmowie? Tak i nie, ale nie przemawia do mnie jej koncepcja. Myślę, że gdyby tak wyglądał pierwotny zmierzch to nie chciałabym po niego sięgnąć. Książkę odkładam na półkę i nie sięgnę po nią nigdy więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz